Jak to mówi mój Kolega: „Koniec zabawy, zabieramy się za porządne łowienie!”. Tak właśnie zaczyna się dla mnie czerwiec, początek sezonu sandaczowo – sumowego. Jeszcze kilka lat temu nie było aż takiego hurra optymizmu, bo i sandacza było jak na lekarstwo w Płockiej Wiśle, a i suma łowiliśmy wg przepisów od lipca.

W tym wpisie skupię się na sandaczu. Niegdyś największy Wiślany skarb, później przez kilka lat „legenda – widmo” opisywana przez doświadczonych wiślanych łowców, a teraz znowu, od jakiś 5 lat, materialny cel wypraw spinningowych.

Szczerze, moje pierwsze poważne kroki na Wiśle wypadły w tym drugim okresie, gdy populacja sandacza była krytycznie słaba. Była na tyle dramatyczna, że właściwie naprawdę nieliczni wędrowali po znanych miejscówkach szukając tej pięknej ryby i niestety wyniki były jeśli nie fatalne to losowe. Ot, kilka przypadkowych ryb rocznie…

„Nagle” sandacze pojawiły się na moim odcinku RZEKI. Bodajże 2016 był jeszcze takim rokiem „rozruchowym”. Zaczęło być słychać regularnie o łowionych rybach. Coraz więcej osób porzucało gruntówki, rosówki, kwoki czy żywce i wracało do spinningu. Teorii „powrotu” sandacza zrodziło się tysiące – od teorii poprawy działania przepławki we Włocławku, przez odstrzał kormoranów, aż po chyba najbardziej prawdopodobną dotyczącą regularnych zarybień i bardzo dobrej roboty Straży Rybackiej pilnującej nietycznych rybaków i kłusoli dziesiątkujących ryby na tarliskach.

 Dla mnie był to właściwie pierwszy rok gdzie pojawił się sandacz na mapie celów wypraw wiślanych. Dotąd byłem zaprzysięgłym „sumiarzem” ganiającym dniami i nocami z kwokiem. Wyniki były doskonałe, połowiłem monstrualne ryby, a o sandaczu właściwie tylko Wojtuś mi przypominał, gdy wspominał piękne lata eldorado sandaczowego w Płocku.

I to właśnie Wojtek namówił mnie, żebyśmy pod koniec września popływali mocniej za „sandolkiem”. No i przepadłem… Dzięki jego doświadczeniu i znajomości rzeki efekty były natychmiastowe. Łowiliśmy regularnie ryby, OK, może rekordów nie biliśmy, ale każda wyprawa kończyła się rybą + co też ważne, były kontakty w postaci delikatnych brań czy urwanych ogonków. Radość nie trwała długo, bo mniej więcej od początku października Wisła zaczęła nieść wysoką wodę po opadach na południu, przez co nurt nie pozwalał nawet połowić 30gramowymi główkami, a żeby była jasność standard na Płockie Wiśle to 14-18g. Z tego roku zapamiętałem mojego największego „sandola” 74 cm złowionego na „światłowodzie” poniżej nowego mostu. Nie był to PB, bo kilkanaście lat temu złowiłem 91 cm okaz na feedera, na kukurudzę?, ale radość była na maxa.

Nadciąga „ZŁO” z zachodu:)

  Kolejny rok to już sztos. Od czerwca ukierunkowanie na sandacza przerwane właściwie tylko na okres upalnego lata, gdzie sandazce jakoś „znikały” (w końcu je znalazłem?, ale o tym później) i wracałem do sumów. Od września znowu spinning i znowu sandacz. Ten 2017 to dla mnie przede wszystkim poznawanie Wiślanych bankówek i „rozkminy” jak podejść do „Elewatora”, a jak do główki „Na gruszce”, a na wysokości którego filara stanąć na główkach pod starym mostem. Albo czy w okolicach nowego mostu to stawać na „światłowodzie” bliżej głównej rynny gdzie są super kamieniska, czy może jednak bliżej podstawy, gdzie jest zatopione drzewo i rozmyte kamienisko opaski brzegowe? fajny czas poznawania „Wisły sandaczowej” jakże różnej od „Wisły sumowej”. Z drugiej strony był to też czas dostosowywania sprzętu sandaczowego. Po krótkiej fazie 1-częściowych 2 metrowych szczotek, nastąpiło zadziwiające podpasowanie wędki 2,45 metra. To też „zajawka” dotycząca „gum”. „Rozkminy” dlaczego ten łowi na „Sharki”, ten na „King shady”, a ten jeszcze non stop trzyma się „kopyt”? a u mnie z kolei super wyniki na „Awaruny” i „Keitechy”. To też dyskusje z Wojtkiem nad kolorami, czy jeszcze nadal maja to być ciemne kolory (bo babka bycza), czy już jednak bardziej perłowe klasyki (bo tej babki coraz mniej w Wisełce i sandacz przerzuca się na „klasyczne” pożywienie).

Wyniki też były super. Cała rozpiętość wymiarowa, od 35 cm pistolecików, po przyzwoite 70taki. Mega cieszyła duża rozpiętość wymiarów, bo pokazywało to zdrową formę ekosystemu. Nie miałem szczęścia do okazów, ale z pewnością poznałem trochę zwyczajów tych ryb i wyćwiczyłem techniki prowadzenia przynęt ze względu na sporą ich złowioną ilość. Sezon zakończyłem z ponad 60 wymiarowymi sandaczami z największym 71 cm złowionym w „Tokarce”

Między Tokarką i Jordanowem

2018 z kolei to poznawanie Wisły w górę od Płocka. Jakoś nawet bogactwo ryb między mostami nie rekompensowała chaosu „tłumów” wędkarzy i popaprańców niszczących sztukę łowienia kwoka (o nich w innym wpisie☹). To właśnie tam znalazłem „letnie” sandolki.

Letnia Tokarka

Na pierwszy rzut poznawanie główek na Tokarce i Jordanowie. Okazały się być one doskonałymi łowiskami nie tylko letnimi, ale i wczesno jesiennymi. Pamiętam zdziwienie Wojtka (zagorzałego zwolennika odcinka miejskiego) ile my ryb łowimy na „płytkich” główkach 1,5 metra? Ilościowo skończyłem podobnie jak rok wcześniej i znowu nie przekroczyłem 75ki, ale sezon udany, szczególnie, że doniesienia z innych rejonów Wisły były fatalne i cały czas wszyscy wieszczyli śmierć Wiślanego Sandacza.

Grubas jesienny z „sekretnej” miejscówki przed nowym mostem

2019, najlepszy do tej pory! I ilościowo i jakościowo. Ryb wymiarowych ponad 80, 2 okazy 84 cm i 86 cm. Fajne tez było, że wędkarzy ganiających za sandaczem było mniej. Chyba ogólnie było mniej ryb niż w latach poprzednich i trudniej było je namierzyć, a może wielu wróciło do sumowanie? Nieważne? dzięki mniejszej presji była większa swoboda w wyborze miejscówek. Czerwiec to miejscówki poniżej stoczni, względnie „Krótka” główka i Elewator, lato nowy most i przede wszystkim Tokarka/Jordanów. Jesień to powrót na „Płockie śmieci” i mega łowy od starego mostu poprzez wszystkie płockie główki. O zajebistości tego sezonu niech świadczy choćby październik, gdzie trafiałem dni z 5-7 rybami w łódce, w tym 2-3ema grubo ponad wymiar. Innym super zdarzeniem była sierpniowa brzana 74 cm i ponad 4,5 kg z główki „Na kurnikach”, która strzeliła w Awarunę 11cm.

Brzana z „Kurników”
86 cm SZCĘŚCIA

Apetyt na 2020 był olbrzymi i rzeczywiście początek czerwca nie sprawił zawodu. Właściwie każda wyprawa to 1-3 ryby i to grube okazy 65+. Ale niestety to co pięknie się zaczęło, szybko zostało „pozamiatane” przez wysoką wodę od połowy czerwca do końca lipca. Non-stop padało na południu co powodowało wzmożoną pracę tamy włocławskiej i ciągłe spusty wody wezbraniowej. Niestety spowodowało to jak zwykle migrację ryb w dół rzeki, a zimne lato nie sprzyjało migracji powrotnej w stronę Płocka. Do połowy września łowiliśmy jakieś przypadkowe ryby na zasadzie dłubaniny. Kilka ryb z Tokarki/Jordanowa w sierpniu, fakt że padło wtedy kilka okazów w tym ponad 9kg Roberta „Ruska”, ale szału absolutnie nie było. We wrześniu kilka ryb z odcinka Płockiego i później niestety „studnia” w październiku i listopadzie. Cały rok zakończyłem z 30 (!!) rybami i największym 79 cm z „Krótkiej”.

84 cm z Elewatora

Także ciekaw jestem obecnego sezonu. Niepokoi zimna wiosna i cały czas duże wahania wody w przepływie co może powodować słabą migrację ryb ze Zbiornika Włocławskiego, ale nadzieja w tym, że co później się zacznie to dłużej potrwa?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *