Chwila przemyśleń o miejscówkach boleniowych. Nie chcę pisać o bankówkach, bo „za krótki” jestem w łowach tego gatunku, ale chciałem podzielić się w temacie mojego skutecznego łowienia na BURTACH.
Jakoś zdecydowanie bardziej wolę łowienie na nich niż na klasycznych cofkach za główkami. Chyba jest to łowienie bardziej dynamiczne i bardziej kojarzy mi się z tropieniem ryb, niż rzucaniem na oślep w cienie nurtowe za główką z nadzieją, że gdzieś tam jakiś „boleń” przepływa i może „strzeli”?
Patrząc na Płocką Wisełkę widzę 3 rodzaje burt:
- Głęboko żłobione burty charakterystyczne dla dzikiej rzeki. Głębokie od podstawy, z licznymi powalonymi drzewami, z mocnymi zawirowaniami od brzegu i silnym nurtem już 3-5 metrów od brzegu.
W rejonie Płocka nie ma ich za wiele, ale dla chcącego nic trudnego? Wiączemin i Piotrkówek na południowym brzegu, Podgórze i Rakowo na północnym. „Klasycy” piszą, że są to miejsca żerowania grubych ryb i może tak jest, ale szczerze mówiąc ja do nich zupełnie nie jestem przekonany pod kątem łowienia boleni. I nawet nie chodzi o to, że są trudne technicznie, bo są (!!!), ale bardziej chodzi mi o ich zasobność w ryby.
Po prostu wydaje mi się, że w innych miejscach o wiele łatwiej o złowienie bolenia i dla mnie, poświęcającego na te ryby właściwie tylko maj, te miejsca to zaledwie #3. Może lato jest tu lepsze, ale ja wtedy ganiam za sumem i „sandolem” na płytkich i szybkich główkach, więc oceniam je mega subiektywnie.
2. Też naturalne, ale jakby zupełnie inne niż te opisane powyżej. Rozmyte burty, gdzie nurt ciągnie równo, brzeg ma bardziej charakter piaszczystej lub gliniastej plaży, a to co je uatrakcyjnia to powalone w nurcie stare dęby i olchy.
Takim klasycznym przykładem tego rodzaju burty jest odcinek na wysokości Kępy Polskiej od plaży, aż po główką na Czerwonce czy tzw. „łacha” na Piotrkówku. Bolenie żerują tam w cieniach nurtowych za zwalonymi drzewami.
Kiedyś czytałem fajny artykuł, w bodajże „Wędkarzu Polskim”, o tego typu łowiskach, ale jakoś nie przekonałem się do nich. Widzę, że są tu ryby, że są w licznej populacji, ale wg. mnie są najtrudniejsze do złowienia. A może (w sumie mam pewność!!!) moje doświadczenie jest zbyt małe, żeby być tam skutecznym. Także polecam zajechać w ciepły wieczór do Kępy i popróbować, bo potencjał tych kilku kilometrów rzeki jest spory i tylko kwestia ogarnięcie taktyki przełoży się na wręcz pewny sukces.
3. Tu z całą premedytacją użyję sformułowania „BURTY TRAWIASTE”. Podmyte, ale mające nie więcej niż 1 metr wysokości. Obficie porośnięte trawą, z nieregularną linią brzegową, tworzącą mini warkocze, mini zastoiska i mini cienie prądowe. W majowej aurze te łowiska nie przekraczają 1,5 metra głębokości, a często zdarza się, że w czerwcu, na niżówce, już ich nawet nie ma?
Ha, patrząc na takie łowisko wydaje się, że patrzymy na jałowe setki metrów brzegu, gdzie nie da się nic „ukłuć”. I rzeczywiście tak jest przez niemal cały dzień. Prześwietlone słońcem, płytkie i niemal niemożliwe, by się do nich zakraść bezkarnie. One żyją tylko i wyłącznie wczesnym świtem i późnym wieczorem.
Otwierają się i zamykają zgodnie z kursem słońca na nieboskłonie. Dopóki dopóty, albo dopiero wtedy, gdy słońce jest za horyzontem te łowiska są hitem. Niemal każde załamanie prądu to potencjalne żerowisko boleni. I nie ważne czy ryby się pokazują, czy nie. Trzeba szukać tych bardzo subtelnych oznak ich bytowania. Ot, ukleje się rozpierzchły, ot pokazała się delikatna falka wzburzona grzbietem drapieżnika. Ale czasami także ultra agresywne ataki z rozbryzgiem wody. Tam właśnie są i żrą?
Co ważne sukces na tego typu łowiskach składa się z 2 elementów powtarzanych jak mantra: cisza i drobniutko pracująca przynęta.
Cisza oznacza często łowienie „z kolan” lub po prostu „ z przysiadu” na burcie za kępą trawy lub krzakiem. Kilkukrotnie widziałem już „mistrzów”, którzy stojąc z wędką na sztorc próbowali się z tymi miejscówkami i po kilkunastu rzutach schodzili ze spuszczonymi głowami. Wystarczyło odczekać kilkanaście minut i te same przepłoszone łowiska dawały nadzieje na rybę.
Drobniutko pracująca przynęta to bardziej wspomniane już kiedyś „Rapy” Bonito czy smukłe woblerki Huntera. Z pewnością nie gumy RH czy inne mocniej zamiatające przynęty. Nie tu i nie teraz.
Niesamowite jest to, że tego typu łowiska dają rybę i 50 cm od brzegu, jak i kilka metrów dalej. Wszystko zależy od układu nurtu. Drugą niesamowitością jest to, że bolenie wpływają tam w dużej ilości i to stosunkowo na długi czas. To nie są letnie „sandacze – widmo” będące na łowisku 15-20 minut. Wydaje mi się, że bolenie zajmują dostępne rewiry i dłuższą chwilę je patrolują. Żerują tu kilkadziesiąt minut i to właśnie jest nasz czas!:)
Jedynym mankamentem tego typu łowisk jest to, że chyba nie ma co liczyć na rekordowe sztuki. A może te największe przychodzą tam już dojrzałą nocą??? Tego nie próbowałem. Wg. mnie tego typu łowiska dają coś więcej i zrywają trochę z legendą losowości sukcesu w łowieniu boleni.
TRAWIASTA BURTA ma swoje reguły i warto je wykorzystać.